Wspomnienie
o prof. Wiktorze Lewandowskim
Pięć lat temu, 14 marca 2010
r., zmarł prof. Wiktor Lewandowski – znakomity Nauczyciel i Wychowawca,
wspaniały Człowiek, wyróżniony honorowym tytułem: Zasłużony dla Miasta Kowal.
Więc to już pięć lat mija od
Jego śmierci, chociaż wielu z nas ciągle jeszcze ma przed oczami kowalski
kościół wypełniony młodzieżą z różnych szkół, w których Zmarły pracował oraz
mieszkańcami miasta, którzy gremialnie przyszli Go pożegnać i towarzyszyć Mu na
końcowym etapie Jego ziemskiej wędrówki, potem długi kondukt pogrzebowy i
ostatnie modlitwy na cmentarzu.
Ktoś mądrze powiedział, że
czas jest błogosławieństwem, które zbyt mało się ceni. I to prawda, bo przecież
po jakimś czasie, choćby po paru latach, na nawet najsmutniejsze i najbardziej
dramatyczne wydarzenia w naszym życiu patrzymy już z dystansem, spokojniej, z
konieczności zazwyczaj godząc się z tym, co dał nam los. Ale prawdą jest także
to, że niekiedy właśnie upływający czas – paradoksalnie – wyostrza naszą pamięć,
zmusza do uważniejszej analizy i oceny tych wydarzeń, do innego spojrzenia na
nie, do innej ich interpretacji. Może już mniej spontanicznej i emocjonalnej,
za to bardziej racjonalnej i w konsekwencji – ponadczasowej.
W dniu pogrzebu, żegnając
Pana Profesora w imieniu Uczniów i Wychowanków ze wszystkich szkół, w których
pracował, za konieczne uznałem przypomnienie Jego szczególnych predyspozycji
zawodowych oraz sposobu rozumienia nauczycielskiego powołania i traktowania
uczniów. Bo za to przecież, także za to, pozostaje w naszej wdzięcznej pamięci.
Dlatego dziś mogę i chcę z pełnym przekonaniem powtórzyć wypowiedzianą wtedy
opinię, że „każdy, kto w trakcie swej szkolnej edukacji miał to szczęście i
zaszczyt Ciebie spotkać, przechowuje w swojej pamięci niepowtarzalny klimat
tych kilkuletnich spotkań i rozmów z Tobą, zwanych potocznie lekcjami, które
prawie zawsze były rodzajem duchowej uczty, podczas której otrzymywaliśmy nie
tylko wynikającą z programu porcję wiedzy, ale także jeszcze ciekawszą, chociaż
może czasem trudną, niezrozumiałą dla nas wtedy, albo nawet gorzką dawkę Twojej
refleksji i życiowej mądrości. Po latach dopiero gotowi byliśmy ocenić i
docenić, jak to Twoje nauczanie okazało się dla nas ważne i cenne”.
Właśnie, po latach widać to jeszcze dobitniej.
Sądzę też, więcej – jestem
pewien, że wielki szacunek jakim Zmarły cieszył się wśród uczniów (i nie tylko
wśród uczniów!) wynikał z Jego szacunku dla rozmówcy oraz umiejętności (i
chęci) uważnego słuchania go, bez względu na wiek, stan, zawód itd. Prof.
Lewandowski dobrze wiedział bowiem, że autorytetu nie zdobywa się
automatycznie, z racji sprawowanej funkcji czy zajmowanego stanowiska. To
szczególnie ważne w pracy z młodzieżą, która takiego założenia nie toleruje.
Wiedział, że szacunek i prestiż można natomiast zaskarbić sobie codzienną
postawą, wytrwałością i determinacją.
Dobrze pamiętam, że na lekcje
z panem Wiktorem przychodziło się z przyjemnością i bez jakichkolwiek obaw, że
w „konfrontacji” z nauczycielem uczeń może „przegrać”. Bo takiej „konfrontacji”
na lekcjach nie było i mogliśmy śmiało wyrażać to, co ktoś myślał i miał do
powiedzenia na dany temat. I za taką, godną naśladowania postawę pozostajemy Mu
serdecznie wdzięczni. Mówiłem o tym również w trakcie ostatniego pożegnania: „nie
chciałeś i nie próbowałeś narzucać swojej opinii w jakiejkolwiek sprawie,
będącej przedmiotem naszych młodzieńczych sporów, jakby zakładając – ile
rozsądku i mądrości było w tej postawie! – jakby zakładając, że nie ma ludzi
niezastąpionych w poglądach, albo mających monopol na opinie i osąd innych.
Starałeś się natomiast, i za to jesteśmy Ci szczególnie wdzięczni, starałeś się
konsekwentnie – ale delikatnie, taktownie, żeby nie wytrącić nas z tej
niby-pewności siebie, nawet nie wprost, ale tak między wierszami, starałeś się
podpowiadać nam, niemal przemycać swoje prawdy i wnioski wynikające z Twego
bogatego i trudnego doświadczenia, choćby ten, że trzeba chcieć i umieć na co
dzień wyznaczać granice dla siebie, dla swojej wolności, by z tego boskiego i
ludzkiego prawa do wolnej woli i wolności korzystać w sposób człowieka godny. A
więc, by nie krzywdzić, także słowem, ani bliźniego, ani siebie samego. A my
nie wiedzieliśmy przecież, jak wielu krzywd sam w życiu doświadczyłeś!”.
W
czasach, w których przychodzi nam żyć i w sytuacji, gdy w dyskursie publicznym
tak wiele jest nieodpowiedzialności, hipokryzji, fałszu i zgorszenia, gdy można
wszystkich i każdego z osobna obśmiać i sponiewierać, czyniąc to właściwie
bezkarnie, tym bardziej warto pamiętać, odwoływać się i naśladować postawę
ludzi takich jak śp. prof. Wiktor Lewandowski.
Requiem aeternam dona ei,
Domine! Wieczne odpoczywanie racz Mu dać Panie, racz Mu dać Panie!...
Prof. UW, dr hab. Wiesław Sonczyk
(absolwent
LO w Kowalu, 1967 r.)
Dariusz Pasiecki - Wspomnienie
Rodzino, Przyjaciele, wszyscy uczestnicy pogrzebu ś.p.
Dariusza Pasieckiego.
Są takie sytuacje, takie okoliczności, kiedy słowa niewiele
znaczą, bo nie można za ich pomocą wyrazić tego wszystkiego, co by się chciało
powiedzieć, a tu i teraz- aby wyrazić ból i wielki żal, jaki odczuwamy po
śmierci kogoś tak bliskiego, jakim był dla nas śp. Darek. Wiadomość o Jego
niespodziewanej i tragicznej śmierci lotem błyskawicy rozeszła się w piątkowe
popołudnie nie tylko po całym Kowalu, ale także wśród jego licznych przyjaciół
i znajomych we Włocławku, w powiecie i wielu miejscach Polski, wzbudzając
najpierw nasze niedowierzanie, a zaraz potem żal i ból. Bo Darek - bez względu
na to czy pozostawaliśmy z nim w relacjach koleżeńskich, czy służbowych- był
przez wszystkich powszechnie lubiany i akceptowany. Koleżeński, miły,
serdeczny- to cechy Jego charakteru, które zjednywały Mu ludzi, którzy mieli
okazję z nim się zetknąć. W Kowalu Darek był zawsze ważną częścią miłego,
uśmiechniętego wizerunku naszego miasteczka. Bardzo kochał Kowal i czuł się nim
związany, jak mało kto. Interesował się i cieszył tym wszystkim, co dobrego
działo się w naszym środowisku. „Pięknie, coś wspaniałego”- to słowa, które
niejednokrotnie słyszałem z Jego ust na temat osiągnięć naszego miasta. Darek
nie był tylko życzliwym obserwatorem i świadkiem spraw publicznych naszego
środowiska, bo osobiście angażował się w życie naszej lokalnej wspólnoty. Przez
33 lata był aktywnym członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Kowalu, biorąc do
samego końca swojego życia udział w akcjach ratowniczo-gaśniczych, także jako
kierowca. W ostatnich kilkunastu latach sprawował funkcję zastępcy naczelnika
straży, a ostatnio również członka jej zarządu. Ze swoich bliskich osobistych
kontaktów z Darkiem zapamiętałem wiele rzeczy. Pamiętam jak dziś, jak Darek w
galowym mundurze, w „oficerkach”- niczym oficer kompanii reprezentacyjnej WP
prowadził defiladę z okazji jubileuszów 100-lecia i 110-lecia naszej straży.
Pamiętam też, że to właśnie on był autorem propozycji, aby na pamiątkowym
medalu wybitym z tej okazji umieścić napis: „Bogu na chwałę, ludziom na
ratunek”.
Niesienie ratunku ludziom było Jego życiowym posłannictwem,
Jego życiową misją, w służbie której oddał swoje życie niosąc ratunek tonącemu
człowiekowi. Gdyby nie ten płynący z serca imperatyw, gdyby nie ten odruch
byłby do dziś razem z nami. Byłoby to jednak sprzeczne z Jego systemem
wartości, którym kierował się w swoim życiu. Zapamiętaliśmy dobrze, jak z
przekonaniem śpiewał dla nas wszystkich wraz ze swoimi przyjaciółmi, że „ tylko
popiół pozostanie z nas”, zapominając jednak dodać, że po ludziach dobrych, po
ludziach takich jak On, pozostaje jeszcze wdzięczna, serdeczna pamięć. Żegnam
Cię w imieniu władz Kowala, Zarządu naszej straży, wszystkich druhów strażaków,
a także Twoich licznych przyjaciół i znajomych. Odpoczywaj w pokoju wiecznym.
Przemówienie
Burmistrza wygłoszone podczas pogrzebu.
Wspomnienie p. Janiny Renieckiej o śp. o. Auguście
Bojakowskim.
Spotkałam człowieka o duszy dziecka, przepełnionego
ufnością do Pana Boga, głęboką wiarą, prostolinijnego i niezwykle uczciwego,
którego zawołaniem w trudnych chwilach było – „pamiętaj, jest jeszcze Pan Bóg”.
Doświadczałam w życiu niezwykłych łask. Pan Bóg dawał mi
możliwość udziału w posłudze, która była jakby zaplanowana z góry.
Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, że to Opatrzność
kierowała moim życiem. To Ona ukształtowała mnie poprzez różne wcześniejsze
doświadczenia do wykonywania następnych zadań.
Takie zadanie
zostało postawione przede mną w dniu 24 stycznia 1991 roku, gdy w godzinach
wieczornych zadzwonił telefon i usłyszałam głos ojca Wenantego – Janeczko,
przyjeżdżaj, twój wujek w szpitalu.
Ojciec August był bardzo kochanym i szanowanym w całej
naszej rodzinie. Bez wahania po kilkudziesięciu minutach byłam już w pociągu
jadącym do Częstochowy. Wówczas nie miałam świadomości, że ciążka choroba ojca
Augusta zwiąże nas na 23 lata i 2 miesiące. Choroba ta przyszła nagle i była
dla wielu szokiem i zaskoczeniem.
Wujek - ojciec August zawsze uśmiechnięty, społecznik,
wrażliwy i usłużny każdemu, kto potrzebował pomocy, nagle zaniemógł. Zaczęła
się wspólna droga w cierpieniu i zmaganiach. Ojciec August doznał
niedokrwiennego udaru mózgu z częściową afazją mowy i porażeniem prawej strony
ciała. Spotkałam go w szpitalu Tysiąclecia w Częstochowie. To było
niewypowiedzianie bolesne spotkanie, gdy widziałam, jak leżał na łóżku na
korytarzu, w przeciągach i bardzo cierpiał. Powiedział – „Janeczko, pomóż mi”.
Po staraniach udało mi się przenieść wujka na salę chorych. W godzinach
popołudniowych przyjechał ojciec przeor Jerzy Tomziński i ojciec Teofil Krauze
z panem dr Stawowym neurochirurgiem z
Łodzi.
Zapadła decyzja
wyjazdu do Łodzi, gdzie ojciec August pozostał na leczeniu przez miesiąc czasu.
Wielką pomoc świadczyły siostry Honoratki, których dom mieścił
się w niewielkiej odległości od szpitala.
Ofiarność siostry przełożonej Anity i Siostry Niezabitowskiej były
wsparciem w trudnych chwilach. Otrzymałam przepustkę na codzienny pobyt u ojca
Augusta od godziny 7.00 do 21.30.
W czasie pobytu w szpitalu wujek był poddawany leczeniu
farmakologicznemu, rehabilitacji i wielu zabiegom pielęgnacyjnym, by ustrzec go
od odleżyn. Efektem tego leczenia było to, że ojciec August mógł usiąść na
wózku inwalidzkim.
Pobyt w Łodzi
dobiegł końca. Ojcowie Paulini musieli podjąć decyzję, gdzie dalej wujka
umieścić na rehabilitację. Pan doktor Stawowy zasugerował jako najlepsze z
miejsc, do wyboru Szpital Rehabilitacyjny w Dzierżążnie k/Gdańska. Wielkim
wsparciem i pomocą w załatwianiu różnych spraw służbowych dla mnie oraz miejsca
dla ojca Augusta była pani doktor Anna Rusin, która później do końca służyła
pomocą wujkowi jako lekarz rehabilitacji.
Po uzgodnieniu przez panią doktor Rusin z panem dyrektorem
Bogumiłem Przeździakiem ojciec August został przewieziony do Dzierżążna.
Zaczął się kolejny etap na drodze usprawniania.
Ojciec August był miłym,
kontaktowym pacjentem lubianym
przez personel a szczególnie dzieci pracowników, które nazywały go – „to nasz
Ojciec” i często przynosiły mu kwiatki oraz brały udział podczas spaceru w
odmawianiu różańca. Umilały one każdego
dnia pobyt i pokonywanie wysiłku. Codziennie dojeżdżałam do wujka do szpitala w
Dzierżążnie (47 km) ,gdzie pomagałam w gimnastyce, spacerach, sprawowaniu
liturgii Mszy św. także dla chorych. Pacjenci bardzo chętnie korzystali z
posługi sakramentu pokuty u ojca Augusta. Był to czas wytężonej pracy dla wujka
i czas nadziei na powrót do sprawności, by mógł samodzielnie funkcjonować na
Jasnej Górze. „Jasna Góra to moje serce - mawiał o. August - moje życie, sens najgłębszy
i ogromna tęsknota”. Ojciec August podejmował każdy wysiłek, by jak najszybciej
usprawnić się. Cieszył się z każdego najmniejszego sukcesu. Pobyt w Dzierżążnie
zakończył się 7 maja 1992 roku, gdy podczas ćwiczeń ojciec August zasłabł.
Po tym incydencie ojciec August został przewieziony do
Szpitala pw. Najświętszej Maryi Panny w Gdańsku przy ul. Łąkowej. Po badaniach
zapadła decyzja wszczepienia rozrusznika serca.
Muszę wspomnieć, że o. August podczas pobytów w szpitalach,
jeżeli tylko warunki pozwalały sprawował Mszę św., słuchał spowiedzi, gdy był o
to poproszony, udzielał Komunii św.
ciężko chorym. Zawsze był gotowy pełnić posługę kapłańską, co było jego wielką
radością.
Ojciec August był człowiekiem wielkiego zawierzenia Panu
Bogu i jak mawiał – „Pani mego serca - Matce Bożej”.
Pobyt w Gdańsku
przedłużał się, gdyż ojciec August był
bardzo obciążony chorobami. Zaburzały one przebieg rehabilitacji i wydłużały
ją, co w efekcie opóźniało powrót na Jego ukochaną Jasną Górę. Mimo
zaawansowanej choroby ojciec August podjął próbę powrotu na Jasną Górę. Próba
jednak nie powiodła się. Nie poradził sobie w bardzo zwykłych czynnościach. Na
prośbę ówczesnego ojca przeora Szczepana Kośnika ponownie podjęłam się opieki
nad wujkiem. Pomoc o. Augustowi poczytywałam sobie za szczególne wyróżnienie i
łaskę. Wujek był dla mnie wzorem . Cierpienia i dolegliwości związane z chorobą
znosił niezwykle dzielnie, po Bożemu. Gdy było mu bardzo trudno mawiał głośno:
„Zakon potrzebuje, Kościół, Polska”…
ojciec August był zakonnikiem pogodnym, zawsze
uśmiechniętym z poczuciem humoru, gotowym nieść pomoc, radę i duchową posługę,
ale zawsze delikatnie, bez narzucania.
Pomimo tak wielkiego doświadczenia chorobami przez wiele
lat jeździliśmy 3 razy w roku na Jasną Górę. „To jest dla mnie świeży oddech
życia” - mawiał. Wielokrotnie lekarze
mówili – „ proszę ojca to za duży wysiłek”. Ojciec August odpowiadał wówczas z
uśmiechem - „jadę do swojej Matki, niech
Ona się martwi”. Często przekomarzał
się, że Matka Boża na Jasnej Górze to jego Matka, ponieważ trzyma na ręku
chłopca. Kiedy byliśmy z ojcem Augustem w 2000 roku w Rzymie spotkaliśmy się z
Ojcem św. Janem Pawłem II. Gdy Ojciec św. podszedł do wujka, wzruszony
powiedział – „August pamiętaj o mnie u swojej Matki Bożej, a potem jeszcze
dodał – „August, trzymaj się”. Widziałam zrozumieli się bez zbędnych słów.
Z Ojcem Augustem przyjaźnił się przez wiele lat, do
ostatnich chwil ksiądz Prałat Andrzej
Penke. Wspierali się wzajemnie w duszpasterskiej posłudze, którą sobie wujek
bardzo cenił. W czasie ostatniej wizyty księdza Prałata Penke u wujka w
szpitalu dowiedziałam się, że ksiądz Andrzej każdego roku udzielał wujkowi Sakramentu Chorych.
Ojciec August zarówno w chwilach radosnych jak cierpienia
zawsze modlił się bardzo gorąco i żarliwie.
W dniu poprzedzającym odejście mówił do mnie – „Janeczko, to już koniec”. Ja
odpowiedziałam – „wujeczku nie poddajemy się, będziemy walczyć o Twoje
zdrowie”. Na co usłyszałam odpowiedź – „Taki porządek ustanowił Pan Bóg i nie
można się temu sprzeciwiać”. Po pewnym czasie ponowił – „Janeczko, wkrótce
pójdę do Domu Ojca”.
Ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu ojciec August, nie mając mszału z pamięci modlił się tekstem Mszy
św. z 3 Maja. Odmówił z wielkim wzruszeniem i skupieniem od początku do końca
całą Mszę św. Poprosił, bym przeczytała list do Koryntian – ja w głowie miałam
pustkę mimo iż normalnie znałam tekst. Przeprosiłam, że nie pamiętam, a
jesteśmy w szpitalu. Odpowiedział – „to nie szkodzi, modlimy się dalej”.
Bezbłędnie poprzez ofiarowanie, Konsekrację, Komunię świętą doszedł do końca
Mszy św., udzielił dwukrotnie
błogosławieństwa, wezwał Matkę Bożą Królową Pustelników, świętego Pawła
Pierwszego Pustelnika, świętego Józefa i przestał mówić. Cierpienia jego trwały
jeszcze kilkanaście godzin, po czym cicho i spokojnie zasnął w Panu.
To moja ostatnia posługa. Czy ją dobrze wykonałam? Nie
wiem? Bardzo chciałam sprostać postawionemu zadaniu.
Jestem przekonana, że bardziej zostałam obdarowana głębią i
bogactwem życia, osobowości, Jego wiary i bezgranicznej ufności Bogu niż sama
mogłam ofiarować. Obraz Ojca Augusta, człowieka o czystych oczach i duszy
dziecka, skromnego, który nigdy nie pragnął mieć, ale obdarowywać, człowieka
zawierzenia pozostanie do końca w mojej pamięci. Jego przykład jest dla mnie
zadaniem do kontynuowania. Zawołanie ojca Augusta – „Pamiętaj, jest Pan Bóg –
Ufaj w każdej sytuacji”.
Dziękuję Ci wujku Auguście za naukę i świadectwo życia, w
których wytrwałeś w najtrudniejszych dla Ciebie chwilach, za Twoją szlachetność
w każdej sytuacji, wielką pokorę i skromność, którą Ci Pan wynagrodził łaską
Kapłaństwa, której pragnąłeś od dzieciństwa. A dziś jest jubileusz 35-lecia
Twojego Kapłaństwa, który świętujesz już zapewne w niebie. Jestem przekonana,
że tak jak mawiałeś „Matka Boża wyszła Ci na spotkanie i przeprowadziła Cię w
fałdach swojego płaszcza do nieba.
W imieniu ojca Augusta i moim własnym wyrażam serdeczną
wdzięczność Zakonowi i Przełożonym wujka za ich troskę i każde odwiedziny,
zaprzyjaźnionym Kapłanom, którzy mieli szczególne miejsce w wujka sercu, m.in.
księdzu profesorowi Wiesławowi Alickiemu z Krakowa oraz z Gdańska księdzu
prałatowi Andrzejowi Penke, księdzu Kanonikowi Krzysztofowi Lis, księdzu
Kanonikowi Wiesławowi Srogoszowi – kuzynowi, Rodzinie, która zawsze była
blisko, troskliwa i służąca wsparciem, dr Annie Rusin, Wandzie i Antoniemu
Walter, Janinie Rajewskiej oraz wszystkim osobom, których Pan postawił na
naszej drodze, a którzy wspierali nas w trudnych chwilach – DZIĘKUJĘ…, Bóg
zapłać!
Janina
Reniecka
Szanowny Panie Burmistrzu pozwalam sobie przesłać słowa
podziękowania i wielkiej wdzięczności za pożegnanie o. Augusta Bojakowskiego w
Kowalu. Wujek i ja niezmiernie cenimy Pana Osobę i to wszystko czego dokonuje
Pan dla naszego kochanego miasta. Dziękuję, że dostrzegł Pan wielkość w tak
skromnym Kapłanie, który był związany bardzo silnymi więzami z Kowalem, miastem
i kościołem. Życzę Panu wiele sił i ludzi gotowych zawsze do wspierania Pana
wysiłków i zapewniam o
pamięci.
Janina
Reniecka
Bogumił Pawłowski - Wspomnienie
Zgromadziliśmy się dziś w naszej kowalskiej świątyni, aby towarzyszyć w ostatniej drodze życia śp. Bogumiła Pawłowskiego. Jego odejście to przede wszystkim niepowetowana strata dla najbliższych - Żony, Córki, Synów, dla bliższej i dalszej Rodziny okrytej żałobą. W przypadku śp. Zmarłego grono poruszonych i szczerze zasmuconych jest daleko szersze, bo żegnamy dziś kogoś kto większą część swojego życia poświęcił służbie publicznej. Był szczerym i gorącym patriotą- kochał Polskę i tę naszą małą Ojczyznę, której na imię Kowal. Na rzecz Polski działał w ruchu ludowym pełniąc funkcję prezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego w Kowalu. Jako ludowiec, a potem jako obywatel Kowala zaangażowany w sprawy naszego środowiska sprawował przez wiele kadencji mandat radnego- najpierw rady miasta i gminy, a następnie rady miasta Kowala. Przez dwie kadencje od 1991 do 1998 r. był także szczególnie ważnym członkiem Zarządu Miasta, szczególnie ważnym dlatego, bo wraz ze mną - burmistrzem był uprawniony do składania oświadczenia woli w imieniu władz miasta, podpisując m.in. akty notarialne. W swojej wdzięcznej pamięci zachowałem wiele wspomnień z naszej wspólnej owocnej pracy dla Kowala. Jej bardzo liczne pozytywne efekty, to bez wątpienia także i Jego zasługa. We wybudowanych wtedy drogach, chodnikach, kanalizacji, w modernizacji stadionu miejskiego, czy w budowie domu pomocy społecznej, jest cząstka Jego społecznej pracy. Szczególnie ważnym polem naszej wieloletniej współpracy była również Ochotnicza Straż Pożarna. Śp. Bogumił był jej oddany z całego serca od swych najmłodszych lat. Do staży wstąpił w 1958 r. mając 16 lat. Przez bardzo wiele lat strażackiej działalności był szczególnie aktywny jako członek naszej orkiestry, bo muzyka była także Jego wielką pasją. O tym, jak bardzo ważny był dla naszej orkiestry świadczy fakt, że w trudnym dla naszej orkiestry momencie w latach 1973-74 zgodził się być jej kapelmistrzem. Potwierdzeniem wypracowanego autorytetu wśród druhów strażaków było powierzenie mu w 1990 r. funkcji sekretarza straży, a od 1996 r. jej prezesa. Tę zaszczytną funkcję sprawował przez 6 lat. Z cała pewnością był to dla naszej jednostki bardzo dobry czas. To właśnie wtedy nasza OSP została przyjęta do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego. Liczne sukcesy odnosiła orkiestra dęta, a przy wsparciu samorządu miasta zakupiono wiele nowego sprzętu ratowniczo-gaśniczego i przeprowadzono szereg remontów remizy. W czasie sprawowania funkcji prezesa straży przez śp. Bogumiła z jego inicjatywy o trzy kondygnacje została podwyższona wieża remizy, stając się wraz z powiewającą na jej szczycie flagą Kowala jednym z symboli naszego miasta. Warto w tym miejscu i w tej chwili przypomnieć, że projekt architektoniczny wykonał i przekazał w darze naszemu Miastu bliski krewny Żony śp. Bogumiła - Jan Marjański. W czasie sprawowania przez śp. Zmarłego funkcji prezesa OSP powstała jeszcze jedna, bardzo ważna nie tylko dla naszej straży, ale dla całego środowiska inwestycja- sala kameralna. Przypominając w największym skrócie społeczne dokonania Zmarłego nie mogę też nie wspomnieć Jego wielkiego zamiłowania do sportu. W swojej młodości uprawiał lekkoatletykę, w tym w szczególności biegi, a także piłkę nożną. Był aktywnym działaczem Kowalanki i Kujawiaka Kowal. Pamiętam dobrze, Jego aktywną działalność w zarządzie naszego klubu piłkarskiego w latach 90-tych, którego przez kilka lat był najważniejszą podporą pełniąc funkcję prezesa. Gdyby nie ciężka choroba, która dotknęła Go kilkanaście lat temu i z którą tak dzielnie przy wsparciu rodziny się zmagał, bilans Jego życiowych dokonań byłby z całą pewnością jeszcze większy, choć i to, co udało mu się uczynić zasługuje na wielkie uznanie i szacunek. W imieniu samorządu Królewskiego Miasta Kowala- Miasta, które tak bardzo kochał, przez całe swoje życie, pragnę oddać zmarłemu śp. Bogumiłowi Pawłowskiemu hołd, dziękując Mu za ofiarowane nam wszystkim dary Jego życia.
Pozostanie nie tylko na kartach historii naszego Miasta, ale także w naszych sercach i wdzięcznej pamięci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym.
Przemówienie Burmistrza wygłoszone podczas pogrzebu.
|